Lista na rozczytanie - szwedzki bufet literacki
Oto kolejny pakiet literacki. Lista jest lekko chaotyczna, miesza się w niej Hesse z Mrożkiem, Kafka z Filipiak…Może te propozycje wydadzą się niektórym naiwne, pretensjonalne, czy zwyczajnie przestarzałe – wtedy sięgajcie po prostu po kolejne. Dobre książki są jak lustro – odbijają nas samych, a my przecież istniejemy w czasie – więc i one też się starzeją, tracą żywotne soki. Może być i przeciwnie - nagle się okazuje, że Franz Kafka napisał Przemianę specjalnie i tylko dla nas.
Nie ma tu lekkich powieści typu Jane Austen, czy ciężkiego Dostojewskiego, nie ma fantastyki (prócz Lema), autobiografii, reportażu, literatury wojennej i wielu, wielu innych rzeczy. Kolejność tytułów jest przypadkowa.
Specjalnie nie przedstawiam opisu książki, własnej recenzji, czy krótkiego streszczenia. Podaję tylko - na smak i klimat - pierwsze akapity powieści czy opowiadań. Wierzę, że istnieją miłości od pierwszego wejrzenia;)
Paweł Huelle, Weiser Dawidek

Właściwie jak to się stało, jak do tego doszło, że staliśmy w trójkę w gabinecie dyrektora szkoły, mając uszy pełne złowrogich słów: "protokół", "przesłuchanie", "przysięga", jak to się mogło stać, że tak po prostu i zwyczajnie z normalnych uczniów i dzieci staliśmy się oto po raz pierwszy oskarżonymi, jakim cudem nałożono na nas tę dorosłość - tego nie wiem do dzisiaj. Były może jakieś wcześniejsze przygotowania, nic jednak o tym nie wiedzieliśmy. Jedyne, co wówczas odczuwałem, to ból lewej nogi, bo kazano nam stać cały czas, a do tego wciąż powtarzające się pytania, podstępne uśmiechy, groźby pomieszane ze słodkimi prośbami "aby wszystko wytłumaczyć raz jeszcze, po kolei i bez żadnych zmyśleń".
Marcin Wicha, Rzeczy, których nie wyrzuciłem

To jest historia o rzeczach. I jeszcze o gadaniu. Czyli - o słowach i przedmiotach. Jest to także książka o mojej matce, i z tego powodu nie będzie zbyt wesoła.
Kiedyś sądziłem, że ludzi pamiętamy, dopóki możemy ich opisać. Teraz myślę, że jest odwrotnie: są z nami, dopóki nie możemy tego zrobić. Dopiero martwych ludzi mamy na własność, zredukowanych do jakiegoś obrazka czy kilku zdań. Postaci w tle. Teraz już wiadomo - byli tacy albo śmacy. Teraz możemy podsumować całą tę szarpaninę. Rozplatać niekonsekwencje. Postawić kropkę. Wpisać wynik.
Ale jeszcze nie wszystko pamiętam. Dopóki nie mogę ich opisać, jeszcze trochę żyją. Czterdzieści lat temu - nie rozumiem, dlaczego akurat ta rozmowa nagrała się mojej pamięci - narzekałem na jakąś audycję edukacyjną w Polskim Radiu, a moja matka powiedziała: "Nie wszystko w życiu da się zamienić na śmieszne historyjki". Wiedziałem, że to prawda. Mimo to próbowałem.
Stefan Chwin, Krótka historia pewnego żartu

Stalina poznałem poza domem. Właściwie powinienem go poznać w domu, bo Ojciec mógł o nim powiedzieć bardzo dużo, ale jakoś w domu o Stalinie się nie mówiło. O różnych osobach się mówiło. O Stalinie się milczało. Chociaż rodzaj tego milczenia był szczególny, niepodobny do innych milczeń, które odnosiły się na przykład do sąsiadów z góry albo z naprzeciwka.
Jeżeli zaś chodzi o mówienie, to mówienie Ojca było inne niż na przykład mówienie pani Janiakowej czy Smuczyńskich i niektórzy z kolegów starali się podczas naszych wspólnych powrotów ze szkoły, żebym w związku z tym poczuł wstyd, chociaż nie bardzo wiedziałem, czego mam się wstydzić, bo przecież tak samo mówił choćby pan Litewka czy pan Jaśkiewicz, którzy przyjechali do Oliwy też chyba z bardzo daleka.
Bo ojciec zaciągał. Może nie za bardzo wyraźnie, ale jednak, i Babcia nazywała go (kiedy nie słyszał) "Wilniuk", bo zawsze czuła wyższość warszawskości nad kresami. Ale o Wilnie Ojciec mówił dokładnie tyle samo, co o Stalinie, to znaczy zupełnie nic.
Gustaw Herling – Grudziński, Gorący oddech pustyni

W kilka dni po zawale, w skrzydle kardiologicznym szpitala San Paolo, zacząłem się interesować współtowarzyszami choroby w pokoju liczącym około tuzina łóżek. Po mojej prawej stronie leżał ksiądz, którego reakcją na zawał był nieustanny sen: spał dniem i nocą, budził się tylko, by sięgnąć po szklankę wody na nocnym stoliku i w porze porannego posiłku ( po śniadaniu robiono jak wszystkim kardiogram), siostra szpitalna nie niepokoiła go w godzinach obiadu i kolacji, przepisane posiłki wtykała mu sama do ust, bez przerywania snu czy głębokiej drzemki... (początek tytułowego opowiadania)
Franz Kafka, Przemiana oraz Listy do Mileny

Gdy Gregor Samsa obudził się pewnego rana z niespokojnych snów, stwierdził, że zmienił się w łóżku w potwornego robaka. Leżał na grzbiecie twardym jak pancerz, a kiedy uniósł nieco głowę, widział swój sklepiony, brązowy, podzielony sztywnymi łuskami brzuch, na którym ledwo już mogła utrzymać się całkiem już ześlizgująca się kołdra. Liczne, w porównaniu z dawnymi rozmiarami, żałośnie cienkie nogi migały mu bezradnie przed oczami.

A oto dwa fragmenty "Listów do Mileny"
A gdybyś tak zapytała, jak mogłem nazwać "dobrą" tę niedzielę z lękiem w sercu, łatwo byłoby to wyjaśnić. Kiedy Cię kocham ( a k o c h a m C i ę, T y o p o r n a w p o j m o w a n i u, t a k j a k m o r z e k o c h a m a l e ń k i k a m y c z e k n a s w o i m d n i e - t a k w ł a ś n i e z a t a p i a C i e b i e m o j a m i ł o ś ć - a przy Tobie ja znów byłbym Twym kamyczkiem, jeśli niebo pozwoli), kocham cały świat. A do niego należy też Twoje lewe ramię, nie, najpierw było to prawe i dlatego je całuję, gdy mi się tak podoba ( a Ty jesteś tak miła, że obsuwasz bluzkę w tym miejscu).
Ale właśnie pomiędzy tym dziennym światem, a ową "niecałą godziną w łóżku", o której Ty napisałaś raz pogardliwie jako o "męskiej sprawie" - jest dla mnie przepaść, ponad którą nie mogę przejść prawdopodobnie dlatego, że nie chcę. Tam, po tamtej stronie jest jakaś sprawa Nocy, całkowicie w każdym znaczeniu sprawa Nocy.
Hermann Hesse, Gra szklanych paciorków

W książce tej zamierzamy zawrzeć skąpe materiały biograficzne, jakie zdołaliśmy odnaleźć na temat Józefa Knechta, magistra ludi, Józefa III, jako nazywany jest w archiwach gry szklanych paciorków. Nie zamykamy oczu na fakt, że próba ta stanowi, lub co najmniej wydaje się stanowić sprzeczność z istniejącymi zasadami i obyczajami życia duchowego. Jedna bowiem z kardynalnych reguł duchowego naszego żywota polega na zatarciu indywidualności, na możliwie najdoskonalszym podporządkowaniu jednostki nauce oraz hierarchii urzędu pedagogicznego. A zasada ta została w ciągu wieloletniej tradycji tak dalece urzeczywistniona, że trudno dziś niesłychanie, a w wielu wypadkach okazuje się to wręcz niemożliwe, odnaleźć biograficzne lub psychologiczne szczegóły, dotyczące poszczególnych osób, które wybitne usługi oddawały owej hierarchii; w nader licznych przypadkach nie można już nawet ustalić imion tych osób.
Marek Hłasko, Pierwszy krok w chmurach

W sobotę centrum miasta wygląda tak samo jak i w każdy inny dzień tygodnia. Jest tylko więcej pijanych; w knajpach i barach, autobusach i bramach - wszędzie unosi się zapach przetrawionego alkoholu. W sobotę miasto traci swoją pracowitą twarz - w sobotę miasto ma pijaną mordę. Natomiast w centrum miasta, w sobotę, nie ma ludzi, którzy lubią obserwować życie: stać w bramach, włóczyć się po ulicach, siedzieć na ławce w parku godzinami, i to tylko po to, aby za lat dwadzieścia móc sobie przypomnieć, że tego to a tego dnia widziało się mniej lub bardziej dziwny traf życiowy. Tak jak wysłańcy chadzający jeszcze podczas okupacji w czerwonych czapkach, tak jak handlujący suchym piaskiem, jak podwórzowi śpiewacy o przepitych tenorach - w centrum miasta wymarli obecnie obiektywni obserwatorzy życia.
Sławomir Mrożek, Męczeństwo Piotra Oheya
OHey'owa:
/monotonnie/Nie powinieneś tyle czytać. Inaczej już za dziesięć lat potrzebne ci będą okulary /milczenie/... a za piętnaście lat drugie nowe. A za dwadzieścia lat będziesz już dalekowidzem. To będzie straszne. Żeby znaleźć rano swoje pantofle, będziesz musiał wychodzić na drugą stronę ulicy i dopiero przez okno patrzeć, gdzie one są. Albo, co gorsza, wypytywać nieznajomych, narzucać się, zaczepiać obcych. Bo nie znajdziesz, choćby były wielkości naturalnej, z futrzanymi pomponami jak karakułowe dynie. Na mnie nie licz. /milczenie/Na mnie nie licz. Słyszysz? Na wtedy już będę spoczywała na cichym cmentarzu, pod kamieniem. Nie, nie chcę żadnych nagrobków. Surowy, prosty głaz bazaltowy, a na nim fotografia i wiersz. Ty, oczywiście, nie będziesz go mógł przeczytać, bo już będziesz okropnym dalekowidzem. Chyba zza płotu.
Donna Tartt, Szczygieł

Byłem jeszcze w Amsterdamie, gdy po raz pierwszy od wielu lat przyśniła mi się mama. Od ponad tygodnia nie wyściubiałem nosa z hotelu, bojąc się do kogokolwiek zadzwonić lub wyjść z pokoju, a serce trzepotało i zamierało mi w piersi, gdy rozlegały się najbardziej niewinne dźwięki: dzwonek windy, pobrzękiwanie hotelowego wózka na kółkach, nawet wybijanie godzin przez kościelne dzwony, de Westertoren, Krijtberg, z ich mroczną nutą, z wtopionym w ich szczęk baśniowym poczuciem nadchodzącej katastrofy.
Stanisław Lem, Powrót z gwiazd

Nie miałem żadnych rzeczy, nawet płaszcza. Mówili, że to niepotrzebne. Pozwolili mi zatrzymać mój czarny sweter:ujdzie. A koszulę wywalczyłem. Powiedziałem, że będę odwykał powoli. W samym przejściu, pod brzuchem statku, gdzie staliśmy, potrącani, Abs podał mi rękę z porozumiewawczym uśmiechem:
-Tylko ostrożnie.
Pamiętałem i o tym. nie zgniotłem mu palców. Byłem całkiem spokojny. Chciał jeszcze coś powiedzieć...
Seneka, Listy moralne do Lucyliusza

Księga pierwsza.
Seneka pozdrawia swego Lucyliusza.
Tak właśnie postępuj, mój Lucyliuszu: wyzwalaj siebie dla siebie, a czas, który - jak dotąd - był ci albo rabowany, albo kradziony, albo sam uchodził niepostrzeżenie, gromadź i szczędź. Wierzaj, że tak się to przedstawia, jak tu piszę: pewne chwile są nam odbierane jawnie, inne odejmowane po kryjomu, a jeszcze inne wymykają się nam same. Najgorsza jest wszelka strata wynikająca z naszego niedbalstwa. I jeżeli zechcesz głębiej się zastanowić, pojmiesz, iż największa część życia schodzi nam na postępkach złych, duża na bezczynności, a całe życie na czynieniu czegoś innego [niżby należało].
José Saramago, Wszystkie imiona

Znasz imię, które ci nadano, nie znasz imienia, które masz.
Księga Prawd Oczywistych.
Nad framugą drzwi wisi podłużna metalowa tabliczka pokryta emalią. Na białym tle widnieje czarny napis: Archiwum Główne Akt Stanu Cywilnego. Emalia jest porysowana i miejscami odpada. Drzwi są stare, zabytkowe, spod płatów łuszczącej sie niczym popękana skóra brązowej farby wyzierają slłoje drewna. Od frontu budynek ma pięć okien. Już od progu pachnie starymi papierami. Wprawdzie każdego dnia napływają do Archiwum nowe dokumenty osobników płci męskiej i żeńskiej, którzy bez przerwy się rodzą, lecz zapach się nie zmienia, po pierwsze dlatego, że każdy papier natychmiast po opuszczeniu fabryki zaczyna sie starzeć, a po wtóre dlatego, że na ogół na starym papierze, choc bywa, że i na nowym, codziennie odnotowuje sie zgony, ich przyczynę, miejsce oraz datę i każdy papier ma swoj zapach, nie zawsze przykry dla śluzówki nosa, czego dowodem są chociażby unoszące sie niekiedy w Archiwum subtelne wonne powiewy, przez co wrażliwsze nosy określane jako kompozycja roży i chryzantemy.
Jerome Salinger, Dziewięć opowiadań

Z opowiadania Idealny dzień na ryby:
W hotelu mieszkało dziewięćdziesięciu siedmiu agentów reklamowych z Nowego Jorku, którzy tak monopolizowali linie międzymiastowe, że dziewczyna spod numeru 507 od południa prawie do wpół do trzeciej musiała czekać na połączenie. Ale nie zmarnowali tego czasu. W kobiecym piśmie kieszonkowego formatu przeczytała artykuł pod tytułem Seks to raj - albo piekło. Umyła grzebień i szczotkę do włosów. Wywabiła plamę ze spódnicy od beżowego kostiumu. Przyszyła guzik do bluzki i wyskubała pęsetką dwa włoski, które świeżo ukazały się na powierzchni pieprzyka. Kiedy telefonistka zadzwoniła w końcu do jej pokoju, dziewczyna siedziała właśnie na kozetce przy oknie i kończyła lakierowanie paznokci u lewej ręki.
Należała do osób, które nie rzucają wszystkiego na dźwięk dzwonka telefonu. Sądząc po jej minie, można było przypuszczać, że ten telefon dzwonił bez przerwy, odkąd wyrosła z dzieciństwa.
Tennessee Williams, Tramwaj zwany pożądaniem

Scena I
Fasada piętrowego budynku narożnego na jednej z ulic Nowego Orleanu.(...)
MURZYNKA ( do Eunice): ...opowiadała mi ... że święty Barnab posyłał do niej swego psa. Ten pies ją lizał, a ona czuła - powiada - lodowata fala i gorączka szły na przemian przez nią... więc jednej nocy...
PRZECHODZIEŃ: ( do Marynarza): Idź pan przed siebie, a trafisz pan. One zawsze stukają palcami w okiennice.
MARYNARZ: ( do kobiet siedzących przed domem): Którędy do "Czterech Asów"?
SPRZEDAWCA: Gorące pierożki!!! Gorące pierożki!!!
MURZYNKA: Nie trać pan forsy na te knajpy...
MARYNARZ: Mam tam randkę...
SPRZEDAWCA: Świeże, gorące!
MURZYNKA: Nie daj się pan nabrać na ten ich "księżycowy koktail", bo pana z nóg zwali.
Izabela Filipiak, Absolutna amnezja

Fragment z pamiętnika ukrytego po drugiej stronie stołu
W połowie drogi, na gałęzi wielkiego kasztana, wisi sznur, a na nim kijek. To jest tarzan, na którym można rozpędzić się nad ulicą. Kiedyś to był drut, tylko na dole przedłużony sznurem. Musiał się w końcu zerwać. Nie wiem, czy ktoś huśtał się wtedy, gdy sznur odłączył się od drucianego pałąka i poszybował w swoją stronę. Gałąź wygląda jak ledwo zasklepiona rana. Patrzę na nią, widzę bolesność poszarpanych ścięgien, czuję nierówne gorączkowe tętno w obolałych zwojach.
(...) Mam dwanaście lat, patrzę na jasne niebo przez liście kasztanów. Bardzo chcę wchłonąć ten obraz w siebie, pochwycić przejrzystą migotliwość, zatrzymać i nie oddać.
Irving Stone, Udręka i ekstaza

Siedział przed lustrem w sypialni na pietrze i szkicował swoją szczupłą twarz, wystające kości policzkowe, ciężkie powieki nad szeroko rozstawionymi oczyma koloru bursztynu i ciemne kędziory, bezładnie spływające na szerokie, płaskie czoło.
"Źle mnie zaprojektowano - rozmyślał trzynastolatek w poważnym skupieniu. - Głowa nieprawidłowa, za duże czoło na te usta i brodę. Należało użyć miary murarskiej'.
Uniósł lekko swoje gibkie ciało, tak by nie obudzić czterech braci, którzy z nim spali, i nadstawił ucha w stronę Via dell' Anguillara, nasłuchując gwizdu przyjaciela, Granacciego. Szybkimi ruchami kredki zaczął poprawiać swoją podobiznę, poszerzać oczy, uwypuklać czoło, zaokrąglać policzki, wypełniać wargi i powiększać brodę. "No - pomyślał - teraz lepiej wyglądam'. Przez wysokie trzymetrowe okno, które otworzył na chłodny ranny powiew, wpadły tony ptaszęcej pieśni. Ukrył rysunek pod wezgłowiem łóżka i krętymi kamiennymi schodami bezszelestnie zszedł na ulicę.